Święta sprzyjają rozgrywkom rodzinnym, tym razem do naszej przygody dołączył Benek z Redkiem, którzy wcielili się w postaci odpowiednio Barbarzyńcy i Elfa, ja pozostałem przy Krasnoludzie, a Mikołaj zaopiekował się czarodziejem. W tak doborowym gronie czwórka podróżników wyruszyła w głąb lochów zrujnowanej wieży złego Czarnoksiężnika.
Magia jest potężną siłą, dzięki, której zwykły
śmiertelnik może zmieniać rzeczywistość
czyniąc rzeczy dla innych nieosiągalne. To
właśnie ta możliwość odciska piętno na duszy
maga, sprowadzając wielu na drogę pychy,
chciwości i złego uczynku.
Najstarsi okoliczni mieszkańcy pamiętają, że
wieżę na wyspie wokół Jeziora Burzy
zamieszkiwał dobry czarodziej. Pomagał
ludziom, leczył ich choroby i służył dobrą radą.
Z czasem jednak stawał się coraz bardziej obcy
i zamknięty na innych, aż w końcu odciął się
całkowicie od świata zewnętrznego.
Powiadają, że obawa przed śmiercią pchnęła
go ku mrocznej magii.
Aby utrzymać się przy życiu, podczas każdej pełni zamienia swe ciało w wielkiego
nietoperza i przemierzając bezszelestnie nocne niebo, porywa samotnie żyjących
lub wędrowców zabierając ich do swojej mrocznej siedziby. Tam odprawiwszy
diabelski rytuał odbiera ofiarom siłę życiową przedłużając swoją plugawą
egzystencję.
Przerażeni mieszkańcy pragną pozbyć się zła zamieszkującego w samotnej wieży
i proszą o pomoc najemników mamiąc ich wizją skarbów ukrytych w samotni
Czarnoksiężnika…
Czwórka podróżników ostrożnie i w totalnej ciszy zeszła po krętych schodach w głąb zrujnowanej wieży. Wielkie drzwi które zagrodziły im dalszą drogę z łatwością otworzyły się przed śmiałkami jakby dosłownie wczoraj ktoś nasmarował w nich zawiasy. Ciężkie masywne drzwi wykonane z dębowego drewna zdobnie okutego blachą miedzianą nie wydały żadnego dźwięku tylko nagły nagły powiew powietrza łapczywie zasysanego przez kręte korytarze ciągnące się gdzieś w nieznane zmroził krew śmiertelników.
Za drzwiami drużyna zobaczyła wielką komnatę, której gładka posadzka w świetle latarni mieniła się wieloma odcieniami niebieskiego koloru. Kompania jak zahipnotyzowana wkracza do komnaty, a niebieska poświata niczym niewidzialne macki zachłannie otoczyła wszystkie postaci. Tę uroczą chwilę jakże rzadko widywaną w dzisiejszym świecie upstrzonym kurzem, błotem i końskim łajnem przerwał atak ścierwojadów kryjących się w mrocznych kątach komnaty. Pięć Ghuli z impetem rzuciło się na drużynę. Rozgorzała walka... Barbarzyńca jednym cięciem miecza ściął trzy głowy potworów, a ich truchła głucho upadły na zimną kamienną posadzkę. Pozostałe przy życiu Ghule widząc, że nie mają już przewagi liczebnej szybko wycofały się z walki i uciekły gdzieś w mrok korytarzy.
"Barb zafajdałeś posoką posadzkę! A taka ładna była (a...) niebieska" - wycedził przez zęby Krasnolud.
"Ha, ha, ha..." - zaśmiała się Elfka i od niechcenia rzuciła: "A myślałam, że krasnoludów to tylko gołe cycki, złoto i wielkie topory kręcą - a tu patrzcie niebieska posadzka wpadła mu w oko... Ha, ha, ha..."
Barn zdążył już trochę poznać Elfkę podczas poprzedniej wyprawy i nie dał się sprowokować, tylko zmierzył ją wrogim spojrzeniem.
Za kolejnymi drzwiami ukryta była kolejna komnata. Tyle, że tym razem z zieloną posadzką. Na ten widok Elfka ponownie parsknęła śmiechem. Zanosząc się śmiechem kolejny raz wykonała przytyk w kierunku Krasnoluda: "Te Barn, a zielony też lubisz? Bo nie wiem czy nie zmienić ciuchów...".
"Uważaj!!!" - żachnął Krasnolud. "Bo któregoś dnia znajdziesz mój topór w swojej rzyci!!!"
"To będzie dla mnie przyjemność" - odrzekła z przekąsem Erie.
Pewnie te słowne przepychanki trwały by jeszcze jakiś czas ale w komnacie na śmiałków czekało dziewięć Mrocznych Elfów z wycelowanymi w nich kuszami.
Walka była zaciekła... Mroczne Elfy przede wszystkim ze szczególną nienawiścią rzuciły się na Elfkę. Dobrze, że ta zwinna istota doskonale potrafi wykonywać uniki i nie wszystkie ataki sięgają celu. Chwilę trwało zanim piękna zielona posadzka spłynęła elfią krwią. Ale tym razem nikt nie był skory do żartów... awanturnicy byli zmęczeni walką i nieźle poharatani - teraz był czas opatrywania ran, a nie żartów.
Ledwo poszukiwacze przygód oczyścili ostrza z elfiej posoki, a już czekało na nich kolejne wyzwanie. Zgiełk walczących zwrócił uwagę Minotaurów szwendających się w okolicy. Do komnaty wdarły się dwa wielkie włochate stwory tylko dlatego, że dla trzeciego już nie było miejsca.
"Szlag..." - wrzasnął Mag gdy topór Minotaura przeciął ze świstem powietrze tuż nad jego głową.
"Pozycja!!!" - wydał rozkaz Barbarzyńca nacierając na najbliższego wroga.
Minotaury chyba nie do końca były świadome czego mogą się spodziewać w komnacie z zieloną posadzką, bo drużynie łatwo przyszło zajęcie odpowiedniej pozycji obronnej.
Mimo, że dwóch najtwardszych i najbardziej zaprawionych w boju członków drużyny związało się walką z bestiami, tak by pozostała dwójka mogła ich wspierać z dystansu to i tak walka z trzema Minotaurami do łatwych nie należy.
"Hej!!! Barb!!! Ja biorę tego z prawej!!!" - w ferworze walki krzyknął Barn.
"Niech bedzie!" - odkrzyknął Barbarzyńca wymachując wielkim mieczem rzucając się na drugiego Minotaura.
W momencie gdy Awanturnicy zajęci byli wymianą ciosów z wielkimi kudłatymi stworami niepostrzeżenie w sąsiedniej komnacie pojawił się oddział Krasnoludów Chaosu. Ci mroczni kuzyni Khazadów uzbrojeni w garłacze ustawili się w szyku niczym pluton egzekucyjny.
"O... nie! Czy wy to widzicie?" - wrzasnął Czarodziej, próbując przekrzyczeć zgiełk metalu uderzającego o metal.
"Ale, że niby co?" - odkrzyknął Barn.
Czarodziej wskazał palcem do przeciwległej komnaty na szwadron Krasnoludów Chaosu.
"No to zrób coś, bo my tu Barbem trochę zajęci jesteśmy!" - warknął Krasnolud z wściekłością w oczach.
Elfka zaczęła gorączkowo przeszukiwać swoją torbę podróżną, przecież miała tam tajemy zwój.
"Jessst!!!" - krzyknęła Erie. "Mam go!"
"No to na co czekasz?" - krzyknął Barbarzyńca wykonując unik przed wielkim toporem Minotaura.
Erie powoli - oczywiście na tyle na ile pozwalała sytuacja - odczytała tajemne inskrypcje ze zwoju.
W sąsiednim pomieszczeniu zadrżały ściany a ze stropu oderwały się wielkie kamienne bloki przygniatając cztery krasnoludy.
"Zawsze to o cztery mniej" - uśmiechnął się kwaśno Czarodziej.
Ostatecznie walka z Minotaurami dobiegła końca. I nikt z drużyny nie zginął. Ale nie wiadomo, czy użycie potężnej magii czy też wiek konstrukcji podziemnych korytarzy spowodował zawalenie się przejścia w głąb lochu. A portal nad drzwiami z drogą powrotną pękł na pół i groził zawaleniem.
"Nie jest dobrze" - powiedział Barn zasłaniając się tarczą przed kolejną salwą wystrzeloną z garłaczy.
"Tam coś jest" - powiedział Czarodziej wskazując na właz w suficie. "Spróbuję otworzyć, a wy zajmijcie czymś tych pokurczy!"
"Uważaj! Kogo nazywasz pokurczem!" - odpowiedział mu Barn przekrzykując hałas kolejnej salwy.
Czarodziej wspiął się na truchło zabitego Minotaura i używając całej siły jaka mu jeszcze została spróbował otworzyć właz. Udało się.
"Te Barb - popatrz! Takie chuchro, a dał radę!" - zażartował Krasnolud.
W między czasie gdy Czarodziej próbował otworzyć właz z sąsiedniej komnaty wyskoczyła cała horda Goblinów. A przez otwarty właz wleciała cała chmara Wielkich Nietoperzy.
"No rzesz ty! Jakby tego wszystkiego było mało!!!" - przeklął Barn i siarczyście splunął na zieloną posadzkę, która właściwie to już nie była zielona bo tonęła w litrach krwi i flaków.
W tym właśnie momencie prawdopodobnie od huku kolejnej salwy garłaczy zawaliły się drugie drzwi i kupa gruzu odcięła drużynę od sąsiedniej komnaty, a co najważniejsze od Krasnoludów Chaosu. A te kilka nietoperzy i zielonoskórych stłoczone w komnacie z Awanturnikami szybko zostało wyeliminowane.
"A to pech" - westchnął Czarodziej.
"Pech??? Głupcze mieliśmy szczęście, że ten właz akurat był w tej komnacie. Inaczej sczeźlibyśmy tu niechybnie" - warknął Barn.
"No dobra niech Ci będzie" - odparł Czarodziej, w głosie którego nadal można było usłyszeć nutę rozczarowania.
Jeden po drugim Awanturnicy przecisnęli się przez niewielki właz i wyszli na powietrznię.
Podróż powrotna do wioski nie trwała długo i właściwie to bez przygód. Awanturnicy nie byli w najlepszym nastroju ale mimo wszystko gdzieś w głębi ducha wdzięczni, że tak to wszystko się skończyło. Tylko Czarodziej mijając pierwszą chałupę wdepnął w gówno i zorientował się, że ma sporej rozmiaru dziurę w sakiewce. Na tyle dużą, że połowa złota przepadła gdzieś na trakcie. W wiosce Earie przeszła trening i awansowała na drugi poziom, a Barb kupił sobie hełm - z rogami ofc.
Miło było się spotkać w większym gronie i rozegrać kolejną przygodę. Szkoda, że nie udało się dotrzeć do końca lochu ale w sumie należy się cieszyć, że Awanturnicy szczęśliwie wydostali się z podziemi zrujnowanej wierzy. Na pewno jeszcze tam wrócą i podejmą po raz kolejny próbę pokonania Czarnoksiężnika.
Znowu świetny fabularyzowany opis!
OdpowiedzUsuńGratulacje wyrwania się z podziemi. :D
Było ciepło... ale ostatecznie się udało.
UsuńDobrze wyszło - jest po co wracać :)
OdpowiedzUsuńNie zostawia się niedokończonych spraw ;)
UsuńCiekawa i na bogato napisana relacja z gry! Jak zawsze dodatkowy plus za rodzinne granie.
OdpowiedzUsuńO tak, rodzinne granie zawsze mile widziane!
Usuń